Szukaj

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

czwartek, 28 lutego 2013

Carolyn Meyer, "Anastazja. Ostatnia wielka księżniczka".

Autor: Carolyn Meyer
Tytuł: "Anastazja. Ostatnia wielka księżniczka"
Gatunek: pamiętnik
Ilość stron: 208
Ocena: 7/10
Cykl: Pamiętniki księżniczek

Opowieść o ostatnich przedstawicielach rodu Romanowów, nieprzerwanie panujących w Rosji od 1613 roku. Powieść ta jest pamiętnikiem Anastazji, córki cara Mikołaja II. Akcja utworu zawiera się w latach 1914-1918, czyli do czasu egzekucji wykonanej na rodzinie carskiej. Młoda dziewczyna zapisuje swe wspomnienia dotyczące ulubionych zajęć, wystawianych sztukach wraz z rodzeństwem, czy swoich troskach i zmartwieniach. Ponadto opisuje poszczególnych przedstawicieli swojej rodziny. Car, nie jest tutaj przedstawiony jako władca, lecz ukochany tata, którego córka boi się stracić na wojnie. Przedstawiane w książce wydarzenia pokazują w jaki sposób młoda dziewczyna żyła w luksusie oraz skrajnej biedzie pod koniec życia, przed dokonaniem na niej (i jej najbliższych) egzekucji.

Powieść ta pokazuje w jaki sposób Anastazja mogła odbierać wszystko, co działo się wokół niej w latach 1914-1918. Jest to swego rodzaju opowiedzenie tego, jak jej historia mogła wyglądać, jak mogła się czuć młoda księżniczka wśród swoich bliskich, gdy nic jej nie zagrażało oraz w czasie wielkiego niebezpieczeństwa jakie czyhało na nią każdego dnia w trakcie wojny. Dowiadujemy się z książki o tym, jakie zajęcia mogły jej się podobać oraz jakie nie. Do jej ulubionych zajęć w powieści zaliczane są zabawy ze zwierzętami oraz przebywanie w rodzinnym gronie (odbywanie różnego rodzaju wycieczek wraz z rodziną). Czytając książkę, nie ma się wrażenia, że jest ona nie wiadomo kim. Wszystko przedstawione jest zwyczajnie. Bohaterka książki ma takie same zmartwienia jak każda inna nastolatka, jednakże niektóre wykraczają poza standardy (np. dostanie w prezencie urodzinowym diamentu).

Książka ta jest dobrze napisana, stosunkowo krótka i szybko się ją czyta. Wreszcie możemy zobaczyć, w jaki sposób żyła rodzina carska. Wszystko to należy jednakże traktować z przymrużeniem oka, ponieważ nie ma tutaj suchych faktów historycznych, a autorka mogła się jedynie domyślać tego, w jaki sposób swój dzienniczek mogła prowadzić Anastazja. Jest to na pewno bardzo fajny sposób na poznanie sylwetki ostatniej księżniczki oraz jej rodziny. Można to określić jako wstępniak do dużej powieści historycznej o Rosji XX w. Mnie ta książka bardzo zachęciła do poznania bliżej dynastii Romanowów.

wtorek, 26 lutego 2013

Serial: "Dawno, dawno temu".

Czy Wam także zdarza się czasami tęsknić za bajkami z dzieciństwa? Czasami macie odczucie, że fajnie byłoby do nich wrócić, lecz w innej formie? Teraz jest to możliwe, dzięki serialowi "Dawno, dawno temu".

Wszystko zaczyna się w bajkowej krainie, gdy Zła Królowa wygnana ze swojego królestwa przez księcia i Śnieżkę postanawia zemścić się na wszystkich, którzy zniszczyli jej życie.  Ma ona zamiar przenieść wszystkich bohaterów baśniowej krainy do innego wymiaru, w którym to ona będzie żyć długo i szczęśliwie. Przez rzuconą klątwę mieszkańcy przenoszą się do naszego świata, zapominając jednocześnie kim byli tam. Jedyną osobą, która może przywrócić im pamięć oraz sprawić, żeby wszystko dla wszystkich zakończyło się dobrze, jest córka Śnieżki i księcia, wysłana do naszego świata jako niemowlę.

Fantastyczny serial, którego nie mam dosyć! Pamiętam dzień, kiedy zobaczyłam pierwszy odcinek, oczywiście na nim się nie skończyło. Wręcz przeciwnie, oglądałam ten serial przez cały dzień, tak mnie wciągnął. To naprawdę niesamowity pomysł i pomimo tego, że aktualnie jest wiele filmów, dzięki którym starodawne baśnie przeżywają swój renesans, ten jest pozycją obowiązkową!

Każdy epizod opowiada o innej baśniowej postaci. Cała akcja serialu mająca miejsce w teraźniejszości, jest wyjaśniana przez fragmenty z przeszłości. Mi najbardziej podobają się odcinki z królewną Śnieżką i księciem oraz Pięknej i Bestii. Jedynym minusem tego serialu jest to, że emitowany jest tylko jeden epizod tygodniowo.
 

W pierwszym sezonie córka księcia i Śnieżki przybywa do Storybrook, zaczarowanej miejscowości, w której żyją wszyscy bohaterowie baśni (posiadający amnezję, oprócz Złej Królowej i Rumplestilskina), dzięki swojemu synowi. Początkowo nie potrafi mu uwierzyć w to, że wszyscy mieszkańcy to kolejno siedmiu krasnoludków, Zła Królowa, Czerwony Kapturek, Pinokio, itp. Jednakże z czasem wydaje jej się być to coraz bardziej logiczne.


W drugim sezonie, gdy wszyscy odzyskali już pamięć Regina stara się zmienić dla swojego syna - Henry'ego. Niestety przez to, że jej matka wydostaje się z krainy baśni wraz z Kapitanem Hakiem, staje się jeszcze gorsza (czyt. bardziej zła). Ten sezon jest poświęcony w głównej mierze właśnie Reginie oraz relacjom jakie łączyły ją z matką. Ponadto szeroko został tutaj omówiony wątek Belli i pana Golda.

piątek, 22 lutego 2013

Początki przekładów w Polsce.

Jako, że aktualnie czytam książkę "Okresy literackie", postanowiłam, że podzielę się z Wami z co ciekawszymi fragmentami. Aktualnie czytam historię renesansu (odrodzenia). Okresu, w którym wykształciły się języki narodowe, czyli zaczęła się szeroko pojęta translacja.

Jednym z najważniejszych przekładów tego okresu na język polski był "Dworzanin polski" autorstwa Łukasza Górnickiego, oryginał - "Il Cortegiano" ("Dworzanin") napisał Włoch Baltazar Castiglione.

O ile w oryginale poruszane były kwestie polityczno-społeczno-ekonomiczne we Włoszech, o tyle "Dworzanin polski" (jak sama nazwa wskazuje) był jego polskim odpowiednikiem, a co za tym idzie o polityce, społeczeństwie i ekonomii państwa polskiego. Akcja u Górnickiego została umieszczona na dworze biskupa Samuela Maciejowskiego, a tematem były rozmowy dworzanina z jego kompanami.  

Właśnie taki sposób tłumaczenia, a mianowicie odwzorowywanie tego, co ktoś napisał (innymi słowy - skopiowanie pomysłu), panowało do XVIII w. w Polsce. Dzieła te, czyli oryginał i przekład różniły się znacząco, jeśli nie powiedzieć, że były to zupełnie dwa odmienne teksty.

Patrząc na to jak kiedyś "tłumaczono", stwierdzam, że to w jaki sposób teraz to robią, różni się diametralnie od tego co było, lecz niektóre standardy przekładów nadal są stosowane. A mianowicie używane żargony oraz konteksty społeczne, dowcipy, itp. Wszystko to jest sprowadzane do polskiej kultury (oczywiście, jeśli zgodzi się z tym wydawca, redaktor, etc.). Potraficie sobie wyobrazić Harry'ego Pottera przełożonego na polski wedle zwyczajów panujących w odrodzeniu?

Akurat mogę podać jeden przykład, w którym powieść została przełożona według starych reguł (czyt. odwzorowana) - "Dziennik Bridget Jones" oraz polska wersja "Dziennik Trójkowej Bridget Jones, czyli Brygidy Janowskiej". 

czwartek, 21 lutego 2013

Film: "W chmurach".

Tytuł: „W chmurach”
Reżyser: Jason Reitman
Scenariusz: Sheldon Turner, Jason Reitman
Rok: 2009
Gatunek: dramat, komedia
Obsada: George Clooney, Vera Farminga, Anna Kendric
Ocena: 7/10

Ryan Bingham przez całe życie lata samolotami z miejsca na miejsce. Jego praca polega na zwalnianiu pracowników z najodleglejszych terenów USA. Robi to profesjonalnie od wielu lat. Jego największym marzeniem jest przemierzenie 10 milionów mil. Problemy zaczynają się, kiedy w jego firmie pojawia się dziewczyna, która wprowadza nowoczesną technologię zwalniania pracowników przez wideokonferencję. Przed wprowadzeniem nowego systemu przebywa szkolenie pod okiem Ryana. On, wieczny samotnik, ona, która najchętniej zamieszkałaby w jednym miejscu i poświęcała się swoim najbliższym. Kto kogo przekona do swoich racji?
Co masz w swoim plecaku? Tym pytaniem rozpoczyna się każda konferencja, której prowadzącym jest Ryan. W trakcie niej stara się wyjaśnić ludziom, dlaczego przywiązywanie się do rzeczy oraz przedmiotów zwiastuje same problemy i nie ma z tego żadnego pożytku. Do czasu.

W trakcie jednej z wielu podróży poznaje kobietę, relacja ma być taka sama jak zwykle (bez zobowiązań), lecz przez towarzystwo początkującej w tym fachu Natalie, Ryan zaczyna zupełnie inaczej patrzeć na swoje życie. Dostrzega wady bycia wiecznie "w chmurach" - samotność, której nie zastąpi satysfakcja zawodowa, bo nie ma tego z kim celebrować.

Jako, że jest to komedia i dramat, niestety zakończenie jest smutne, drażniące, dla ludzi, którzy dopiero co zakończyli związek. Nie radzę przynajmniej im tego oglądać, chyba, że chcą w ten sposób wyżyć się emocjonalnie (czytaj popłakać). Możliwe, że właśnie dzięki temu złemu zakończeniu, historia Ryana wydaje się być bardziej realistyczna. Nie masz nikogo bliskiego, pokochaj to co robisz.

W moim odczuciu jest to bardzo dobry film, momentami zbyt ckliwy, lecz właśnie przez to widz do samego końca myśli, że ta historia zakończy się szczęśliwie. W pewnym rodzaju tak właśnie jest. Mężczyzna pozostaje wierny swoim przekonaniom, lecz czy nadal będzie tak szczęśliwy, jak w pierwszych minutach filmu? To musimy dopowiedzieć sobie sami, przez interpretację ostatnich słów, jakie wypowiada.

Nie można narzekać na obsadę. Wszyscy spisali się bardzo dobrze, mogę nawet powiedzieć, że wyszło to dosyć zgrabnie. Niestety nie rozumiem za co Anna Kendric dostała nominację do Oscara, bo pomimo tego, że jej gra była dobra, nie powalała na nogi. Vera Farminga wcieliła się znacznie lepiej w swoją postać, ale wiadomo, każdy ma swoją opinię.

Podsumowując, film jak film - fajnie zobaczyć wieczorem, kiedy nie leci nic ciekawego w telewizji. Mogę nawet serdecznie go polecić, bo każdy znajdzie w nim coś dla siebie. Jakąś własną filozofię.

wtorek, 19 lutego 2013

Witold Gombrowicz, "Ferdydurke".

Tytuł: „Ferdydurke"
Autor: Witold Gombrowicz
Gatunek: klasyka polska
Ilość stron: 264
Ocena: 8/10 (!)*

Opowieść o niebanalnym Józiu, który ma 30 lat i postanawia napisać książkę. Akurat w trakcie pracy nad dziełem, pojawia się znikąd w jego mieszkaniu profesor Pimko. Zadaje mu wiele najróżniejszych pytań, po czym stwierdza, że jego wiedza jest niepełna i wysyła go do szkoły – 6 klasy. Ponadto dba on o nowe zakwaterowanie Józia w domu Młodziaków – ludzi nowoczesnych. W trakcie spędzonego czasu w szkole i „nowym domu” po raz kolejny zostaje wciągnięty w wir bójek, rozterek miłosnych, zdrad i dziecięcego animuszu, który, jak się okazuje jest wszędzie. Gdziekolwiek nie spojrzysz jesteś upupiany. Strzeż się!
"Szła spokojnie z podniesioną głową, a na twarzy jej widniała szczególna mądrość, rzekłbym  mądrość urządzeń kanalizacyjnych."
Kompletny bełkot! Jak ja to zniosę?! – tak brzmiały moje pierwsze myśli związane z „Ferdydurke”. Jednakże im bardziej zagłębiałam się w lekturę, tym bardziej dostrzegałam, że ta niebanalna forma jest częścią kreacji głównego bohatera – zagubionego w świecie pełnym gęb, gdzie ciągle trzeba nadstawiać gębę, żeby nie być upupianym. Nie chcesz być upupiany? I tak zostaniesz, na to nie ma rady.

Bezsensowna szkoła i tak samo bezsensowne nauczanie. W szkole Józia nie ma czasu na naukę, nie ma nauczycieli z pasją. Mają być nudni, monotonni według zarządzenia dyrektora. Dlatego większość z nich stanowią dinozaury nie z tej planety, których wiedza kończy się na stwierdzeniu „… wielkim poetą był”. Nazwisko nie gra roli w trakcie zajęć z literatury. Dopiero, gdy ktoś nie zgadza się z tą tezą, w klasie zaczyna panować chaos. Nauczyciel wpada w amok, nie wie co robić. Uczniowie muszą poddać się jego woli. Stosuje do tego najróżniejsze techniki – płacz, zgrzytanie zębów, pokazywanie zdjęć rodzinnych oraz błaganie. Przypominają się czasy PRL-u, lecz w krzywym zwierciadle.

Upupianie i te wszystkie pozy i gęby. W pierwszym rozdziale nasz bohater został upupiony (upokorzony, udziecinniony) przez profesorka, za co wdzięcznie mu się odwdzięczy pod koniec utworu. (W jaki nie zdradzę). W każdym razie nikt nie jest dojrzały, wszyscy są niedojrzali i postępują jak inni, bo różnorodność jest zła. Tylko schematy są dobre w rzeczywistości Józia. Dlatego wszelakie formy zerwania ze zniewoleniem przez formę są niedopuszczalne i kończą się klęską. Brzmi podobnie? Też tego doświadczasz? Pozy i gęby to oddzielna tematyka. Nikt nie jest sobą, zarówno wszyscy są sobą, bo nikt twojej gęby nie założy na twarz. Pozy i gęby tworzą sztuczną rzeczywistość, która staje się normą w świecie, gdzie wszyscy stosują tę samą technikę. Banalne, a zarazem genialne.

Filidor i Filibert – coś z innej beczki. Innej czy tej samej? Oto pytanie. Tematyka taka sama, lecz niezwiązana z Józiem. Dwie historyjki wplątane w powieść opowiadają o wpływie ludzi nas otaczających na nas oraz nasze życie. Wszyscy wiemy, jak to jest z wieżą z klocków i jeśli usunie się jeden element z dołu. Wieża runie. W życiu nie ważne jaki wykonasz ruch, każdy jest ważny, można nawet powiedzieć, że od ciebie zależą losy innych ludzi i ty jak się już pewnie domyśliłeś, także od nich zależysz. Piękne stwierdzenie i jakże trafne, przynajmniej moim zdaniem.

Dojrzałość w słowniku Gombrowicza to słowo zbędne, bo nie ma dojrzałości w świecie ciągle niedojrzałych. Można powiedzieć, że rzeczywistość Józia to taka Nibylandia, w której nikt, nawet Kapitan Hak swoim zachowaniem, nie przypomina dorosłego. I właśnie przez to czytelnikowi nasuwa się pytanie po przeczytaniu (lub w trakcie lektury) „Co to jest dorosłość? Czy będzie mi dana?”. Moim zdaniem, nikomu nie będzie dana. Bądźmy i żyjmy jak ludzie nowocześni. Nie przejmujmy się niczym, a w razie kłopotów zróbmy to co Józio.

Książka ta była dla mnie na początku samym bełkotem, potem się do niej coraz bardziej przekonywałam, lecz mogę powiedzieć jedno – gdyby było jeszcze więcej tego bełkotu pewnie bym nie wytrwała do końca lektury tak szybko. Kunszt literacki, to zagmatwanie słów i ich bezsensowność tworzą sens. Jest to część kreacji Józia oraz jego dziwnego świata, który jest równocześnie naszym światem. Światem absurdu. Po przeczytaniu i w trakcie lektury dopadło mnie przekonanie, że niczym się nie różnimy od Józia i jemu podobnych. Akcja wartka, narracja pierwszoosobowa i wydarzenia z życia Józia są zabawne, wręcz komiczne. Polecam przede wszystkim fragmenty o Filibercie i Filidorze. Moim ukochanym fragmentem, a zarazem rozdziałem jest „Przedmowa do Filidora dzieckiem podszytego”. Zastanawiałam się nawet, czy powinnam była tę książkę ocenić, bo jest nie do ocenienia. Po prostu do przeczytania. 
*- serdecznie polecam.

Henryk Sienkiewicz, "Potop".

Tytuł: „Potop”
Autor: Henryk Sienkiewicz
Gatunek: klasyka polska
Ilość stron: 905
Ocena: 7/10
Andrzej Kmicic był brawurowym rycerzem, o którym słyszano wiele opowieści. Dzięki hojności Billewicza uzyskał on ziemie oraz narzeczoną, Aleksandrę, w której od razu się zakochał. Niestety los mu nie sprzyjał. Przez nadgorliwość oraz wybuchowy temperament swój i szajki, której dowodził, zhańbiona została jego reputacja wśród opiekunów wybranki jego serca. Tak też mężczyzna postanowił wziąć udział w wojnie przeciw Szwedom, wspierając wojska Janusza Radziwiłła, który niechybnie go oszukał, mówiąc, iż sprzyja ojczyźnie, będąc osobą, która przyczyniła się znacznie do jej upadku. Gdy tylko Kmicic się o tym przekonał, chcąc odzyskać honor i dobrą sławę, odszedł od Radziwiłła, przebrał nazwisko Babinicz i stał się jednym z największych pogromicieli Szwedów w Polsce.

Powieść ta zarówno mnie nużyła jak i ciekawiła. Czasami, gdy czytałam kolejne strony książki miałam przeogromną chęć na drzemkę i zazwyczaj właśnie tym się to kończyło. Dlatego też książkę tę polecam wszystkim, którzy mają problemy z bezsennością – w trakcie czytania „Potopu” na pewno się one skończą.
Co było w niej ciekawego?  Sylwetki głównych bohaterów, króla Polski oraz niektóre wydarzenia, jak rozmowa Janusza Radziwiłła z Kmicicem, porwanie Oleńki Billewiczówny, wszystkie sceny z wspaniałym panem Wołodyjowskim oraz najzabawniejsze – pojedynek Zagłoby z małpami.
Najbardziej w tej książce przemawiał do mnie właśnie komizm w postaci pana Zagłoby. Był to wspaniały bajarz, który przypisywał sobie w opowieściach zasługi innych bohaterów, lecz nikt nie miał do niego o to pretensji, bo to był on – Zagłoba. Ponadto jego przybrany krewny Roch Kowalski sprawiał, że pojawiał się uśmiech na moich ustach, jak zresztą pewnie każdego, kto czytał o jego spotkaniu z Gustawem, królem Szwecji i o pierwszym spotkaniu z kochanym „wujaszkiem”. Występował w niej także komizm sytuacji, jako że nasz władca bił pokłony w kościele, żeby tylko Polska do niego wróciła. Niezapomniany był także Bogusław Radziwiłł, który w toalecie zapewne spędzałby więcej czasu niż kobieta na przypudrowywaniu sobie noska. Nie potrafiłam natomiast znieść wszystkich opisów w „Potopie”. Było ich zbyt wiele. Jeżeli autorowi zależało przede wszystkim na tym, żeby nabić jak najwięcej stron, tym samym zanudzając czytelnika jak mops, to dzięki temu właśnie osiągnął swój efekt.
Podsumowując – pomysł ciekawy, wykonanie marne (głównie zepsute właśnie przez nadmierną ilość opisów batalii, budynków, miejscowości). Jako, że w podstawówce czytałam „W pustyni i w puszczy” oraz w gimnazjum niecałych „Krzyżaków”, mogę z czystym sumieniem stwierdzić, że książki fantastyczno-historyczne, Sienkiewicz napisał naprawdę dobre. Przynajmniej mi się je dobrze czytało, o ile nie przysypiałam akurat przy jakimś opisie.

Film: "Merida Waleczna".

Tytuł: „Merida Waleczna”
Reżyser: Brenda Chapman, Mark Andrews
Scenariusz: Brenda Chapman, Irene Mecchi, Mark Andrews
Rok: 2013
Gatunek: animacja, familijny, fantasy, przygodowy
Obsada: Kelly MacDonald, Billy Connolly, Emma Thompson
Ocena: 6/10

„Merida Waleczna” to film o zbuntowanej księżniczce, która robi wszystko wbrew utartym konwenansom. Uwielbia strzelać z łuku, jeździć konno, nienawidzi natomiast noszenia obcisłych sukien i przestrzegania etykiety. Kiedy zostaje zobowiązana do poślubienia jednego z trzech kandydatów, sama bierze udział w zawodach o swoją rękę! Pewnego razu, gdy nie wytrzymuje napięcia na królewskim dworze, wyrusza w podróż. Spotyka wiedźmę, która daje jej zaklęcie, dzięki któremu może odmienić swój los.

Film nie jest komedią, przynajmniej nie ma w nim wiele okazji do pośmiania się. Jest to niezaprzeczalnie film familijny, ale bardziej niż bawić, wzrusza i uczy. Ma swój filozoficzny przekaz, o tym, że każdy powinien się kierować w życiu tym, co jest dla niego ważne. Na obsadę narzekać nie można, pomysł też, ale spodziewałam się czegoś więcej po tym filmie.

Pomimo wielu nagród jakie otrzymał ten film, nie mogę nazwać go arcydziełem, w porównaniu do wcześniejszych produkcji Pixara jak „Potwory i spółka”. Niestety czasy dobrych animacji i fajnych pomysłów przeminęły lub ja po prostu staję się coraz bardziej wymagająca.

Księżniczka przekonała mnie do siebie swoim charakterem, lecz film sam w sobie już nie bardzo. Spodziewałam się, że bardziej zostanie rozwinięty motyw legendy o 4 braciach i animacja pójdzie bardziej w tym kierunku. Cóż, najwidoczniej panuje teraz reguła: „byle zmieścić się w 1,5 godziny”.

Film: "Hansel i Gretel: Łowcy czarownic".

Tytuł: „Hansel i Gretel: Łowcy czarownic”
Reżyser: Tommy Wirkola
Scenariusz: Tommy Wirkola
Rok: 2013
Gatunek: horror, fantasy, akcja
Obsada: Gemma Arterton, Jeremy Renner, Famke Jenssen

Nowoczesna interpretacja bajki o Jasiu i Małgosi. Pewnego dnia ojciec zostawia dwójkę dzieci w lesie i już po nie nie wraca. Rodzeństwo natrafia na domek ze słodyczy i złą czarownicę, którą pokonuje. Po tym wydarzeniu postanawiają się tym zająć zawodowo. Są mistrzami w swoim fachu, do czasu, gdy w jednym miasteczku masowo gubią się dzieci. Co dziwne, tylko wybrane (np. z rodzeństwa jedno znika, drugie pozostaje żywe w domu). Okazuje się, że kluczem do rozwikłania tajemnicy ich oraz czarownic jest przeszłość. Co więcej, okazuje się, że na świecie nie ma jedynie złych czarownic. Te dobre też istnieją…

Filmowa akcja potoczyła się zgodnie z moimi przewidywaniami, co do historii Jasia i Małgosi. Ci, którzy myślą, że film ten będzie krwawy, mogę pocieszyć/zawieść faktem, iż krwi jest mniej niż w filmie Tarantino, pt. „Bękarty wojny”, choć, nie przeczę charakteryzacja czarownic jest bardzo zjawiskowa. Nie można także narzekać na efekty specjalne, takie jak najróżniejsze typy broni, czy owy rozlew krwi na ekranie (mnie się podobał efekt 3D, gdy to się rozłaziło tak blisko przed oczami). Inni natomiast mogą zarzucić nierzeczywistość temu filmowi, bo skąd wzięłaby się taka amunicja w tamtych czasach? Czy też strzykawka, którą posługuje się Hansel.

Obsada, najważniejsze w tym filmie. Powiem w ten sposób. Jestem wielką fanką Gemmy Arterton i uważam, że dobrze zagrała Gretel. Bardzo przekonująco, Hansel także mi się spodobał w wykonaniu pana Rennera. Największym zaskoczeniem była dla mnie Famke Jenssen, która zawsze kojarzyła mi się z Jane z „X-menów”. Tutaj zerwała z tym wizerunek, pokazując zupełnie inne oblicze. Choć, nie powiem, skojarzyłam ją z „Ostatnim bastionem” i to jak była zła, bardzo zła.

Na zakończenie. Film spodoba się Wam, jeśli chcecie zobaczyć przygodówkę z rozlewem krwi, która będzie innym spojrzeniem na bajkę z dzieciństwa. Ponadto jeśli podejdziecie z rezerwą do używanej techniki w filmie (broni, zegarków, strzykawek) i lubicie, gdy nie ma romansu w tle, a jeśli tak, to nieudany. Film ten będziecie mogli uznać za godny wydania tych 20-paru złotych na seans, nawet z kiepskimi efektami 3D, bo bądźmy szczerzy. One będą dobre, ale dopiero za kilka lat, kiedy się rozwiną. Oczywiście, efekty 3D.

Zofia Nałkowska, "Granica".

Tytuł: „Granica”
Autor: Zofia Nałkowska
Gatunek: klasyka polska/ obyczajowa
Ilość stron: 254
Ocena: 5/10
Zenon Ziembiewicz to mężczyzna wywodzący się ze starego, podupadającego już rodu Ziembiewiczów. Wyjeżdżał za granicę w celu zdobycia wykształcenia. Gdy wrócił do Polski, postanowił starać się o względy swej miłości z  dzieciństwa – Elżbiety. Gdy mężczyzna zdobywa wysoki status społeczny, balastem staje się dla niego romans z Justyną Bogutówną, chłopką. Dlatego też wraz z narzeczoną, później żoną, postanawiają spełnić każde jej życzenie, żeby tylko prawda nie wyszła na jaw. Przez ciągłe rozmyślanie o byłej kochance Zenon jest bardzo zestresowany. Całą sytuację pogarsza to, iż Justyna nachodzi małżeństwo, gdy na świat przychodzi ich syn.

Powieść Nałkowskiej nie wiem czemu, lecz kojarzy mi się z książką, teraz bardzo popularną, „50 twarzy Greya”. Nie miałam jeszcze okazji jej przeczytać, lecz wnioskując po opiniach swoich znajomych oraz innych recenzji, mam wrażenie, że mówi o tym samym, czyli historii mężczyzny, który ciągle chce uprawiać seks. Akurat w przypadku Zenona można powiedzieć o uzależnieniu, jak jest w przypadku Greya, nie wiem.
Przez przygodę z Justyną, dziewczyną z miejscowości, z której się wywodził, jego cała kariera stoi pod znakiem zapytania. Tak samo jak związek małżeński z Elżbietą. Ciągły stres oraz dbanie o samopoczucie byłej kochanki, sprawiają, że mężczyzna ma problemy z psychiką. Nie potrafi sobie poradzić z presją, jaką wywierają na nim ludzie – ogólnie. Jak to nie raz mówiła jego żona: ciągle zakłada maski. Kimś innym jest przy znajomych z pracy, a kimś innym w jej towarzystwie. Lecz, jak to ujął w obronie swojej osoby :
„Jest się takim, jak myślą ludzie, nie jak myślimy o sobie my, jest się takim, jak miejsce,w którym się jest.”
Gombrowicz napisał „Ferdydurke” właśnie pod wpływem „Granicy” Nałkowskiej. W powieści polskiej pisarki został przedstawiony problem społeczny, jakim jest ciągła gra (motyw – życie to teatr). Nieustanna wręcz, w celu przetrwania, zdobycia pozycji lub pieniędzy. Większość bohaterów gra w powieści Nałkowskiej. Jest ona niestety uzależniająca i sprawia wiele problemów bohaterom. Justynę Bogutównę doprowadza do choroby psychicznej, a Zenona Ziembiewicza do daleko posuwającej się depresji, co kończy się tragicznie dla głównego bohatera, jego żony oraz dziecka.
Powieść można jednym słowem określić, jako obyczajową. Język autorki jest znośny, jednakże monotonia akcji, brak momentów, w których czytelnikowi serce mocniej bije, wpływa negatywnie. Osobiście dobrze mi się to czytało, bez zachwytów, tak po prostu. Jedna z najprzyjemniejszych lektur obowiązkowych do przeczytania. Mogę polecić wszystkim, którzy lubią romanse z filozoficznym morałem.

Fiodor Dostojewski, "Zbrodnia i kara".

Tytuł:“Zbrodnia i kara”  
Autor: Fiodor Dostojewski
Gatunek: kryminał/psychologiczna
Ilość stron: 378
Ocena: 3/6

Rodion Romanowicz Raskolnikow był studentem prawa. Niestety z powodu problemów finansowych musiał przerwać naukę. Przez nadmiar wolnego czasu, samotność oraz melancholijne usposobienie postanowił zaplanować zbrodnię lichwiarki Lizawiety. Pomimo udanego zamachu, dopadają go wyrzuty sumienia oraz wielki żal z powodu popełnionego przeciwko sobie czynu – zgubieniu człowieczeństwa. Z pomocą przychodzi mu Sonia, pobożna chrześcijanka. Pragnie, aby przyznał się do swojego czynu, by móc ponownie normalnie funkcjonować. Raskolnikow nie ustępuje, dzięki czemu dochodzi do potyczki śledczy-morderca.

Książka, jak książka. Da się przełknąć, jednakże język autora jest trudny. Mnie w szczególności przeszkadzały anonimowe nazwy ulic, jak np. na S-kiej. Co więcej, nie przekonał mnie do siebie główny bohater. Od początku do końca uważam go za wielkiego obiboka, lenia i miernotę. Cały czas nie potrafił znaleźć dla siebie żadnej pracy? Trochę dziwne. Prawdopodobnie po prostu jej nie chciał. Było kilka różnych aspektów, dzięki którym mógłby być osobą pozytywną w oczach niektórych, m. in. z powodu tego, że pomógł rodzinie Sonii po śmierci jej ojca, nie chciał, aby jego siostra wyszła za mąż, aby go oddłużyć. Powieść ta jest specyficzna, z powodu tego, że widzimy ją oczami mordercy – amatora, któremu się poszczęściło i nie jest o nic podejrzewany, jednakże po dokonaniu zbrodni staje się coraz słabszy psychicznie, przez co zwraca na siebie uwagę i niejednokrotnie zostawia poszlaki śledczym. Najbardziej interesującymi momentami w powieści były spotkania Raskolnikowa ze śledczym – Porfirym, w trakcie których stanowczo zaprzeczał, że zabił.

Dlaczego w ogóle zabił? Z powodu wywodu psychologicznego, którego był twórcą. Chciał się przekonać, czy jest jedynym z tych, którzy czynią wielkie rzeczy, ponosząc tym samym wielkie ofiary (ludzkie) niczym Napoleon. Czy właśnie samą ofiarą, zwykłym szeregowym na polu bitwy. Okazało się, że nie był tym, za kogo się uważał – wielkim. Dlatego też nie potrafił poradzić sobie z sumieniem. Popełniony czyn przerósł go i przez to cierpiał. Taka była jego kara za zbrodnię. Męka z powodu niemożności pogodzenia się ze złymi uczynkami, których był przyczynodawcą.

Temat powieści, rozłam psychiczny zbrodniarza – amatora, został podjęty ciekawie. Każdy, kto zabił miał przecież kiedyś swój pierwszy raz i czuł się tak samo jak Raskolnikow. Zabawa zaczyna się w tym przypadku później, kiedy toczy się walka moralności ze zwierzęcą naturą istoty ludzkiej wg teorii Freuda. Dlatego też często mówi się o habilitacji więźniów, bo w ich przypadku wygrywa moralność. Są niestety także i przypadki, w których wygrywa instynkt przetrwania, dzięki czemu co jakiś czas słyszymy, czy to w filmach, czy powieściach o seryjnych mordercach. 

Trudno mi powiedzieć, czy książka jest ciekawa, czy nie, bo zdania są naprawdę bardzo podzielone. Moim zdaniem jednakże, przeczytać tę książkę warto, przynajmniej z powodu na problem etyczno-moralny, który jest w niej poruszany.  

Carole Nelson Douglas, "Dobranoc Panie Holmes".

Tytuł:“Dobranoc Panie Holmes”  
Autor: Carole Nelson Douglas 
Gatunek: przygodowa/sensacyjna
Ilość stron: 378
Ocena: 4/6

Irene Adler jest zawodową śpiewaczką operową. Gdy ją poznajemy ma ponad 20 lat i natrafia na ulicy na biedną córkę pastora, Penelope Huxleigh. Od tego momentu stajemy się świadkami ich perypetii życiowych. Te dwie, tak znacznie różniące się kobiety – stateczną konserwatystkę i żywiołową skandalistkę -  połączyła wspólna chęć rozwiązywania zagadek, pokonywania problemów i wymierzania sprawiedliwości. Dzięki przebojowemu charakterowi panny Adler, zyskują one wielu klientów takich jak Charles Lewis Tiffany czy Oscar Wilde. Pomagają im odnaleźć zagubione przed laty przedmioty, jak choćby diamentowy pas Marii Antoniny.

Dzięki powieści Carole N. Douglas możemy bliżej poznać femme fatale, którą tak wielkim szacunkiem obdarzał Sherlock Holmes. Możemy zobaczyć jak wyglądał XIX wiek z perspektywy kobiety-detektywa, która przez swoją płeć nie była traktowana poważnie. Ponadto ciekawe wydają się perypetie życiowe kobiety, dla której problemów nie stanowiły konwenanse społeczne, takie jak miłość do czeskiego króla, wcielanie się w postać mężczyzny (jeśli to konieczne) oraz ciągła walka o osiągnięcie sukcesu i światowej sławy jako śpiewaczka operowa bez wsparcia żadnego mężczyzny. 

Ponadto poznajemy od kulis jedną z opowieści sir Arthura Conana Doyle’a pt. „Skandal w Bohemii”. Tym razem, nie z punktu widzenia Sherlocka Holmesa i Watsona, lecz Irene Adler i Penelope Huxleigh. Pomimo tego iż nie ma tutaj żadnej zatrważającej zagadki kryminalnej, jak u Doyle’a, to jednak książka ma swój urok. Jest ona wzorowana na utworach twórcy Sherlocka Holmesa. Przede wszystkim ma na celu przedstawienie nikle zarysowanej sylwetki Irene Adler, wysuwając ją na pierwszy plan i oddając jej głos. Kobietę tę można śmiało nazwać wyzwoloną i decydującą o swoim losie od początku do końca.    

Powieść jest dobrze napisana, momentami nie można się oderwać od lektury i czasami aż trudno nie zadawać retorycznych pytań jak „Dlaczego Irene mi to robisz?”. Bo nie można ukryć, kobieta zawsze pozostanie kobietą i jej najważniejszą, a zarazem najcenniejszą potrzebą jest potrzeba miłości.

Mats Strandberg, Sara Bergmark Elfgren, "Krąg".

Tytuł: “Krąg”  
Autor:  Mats Strandberg, Sara Bergmark Elfgren
Gatunek: przygodowa/ fantasy/ thriller/ młodzieżowa
Ilość stron: 572
Ocena: 4/6

W miejscowości Engelsfors dochodzi do samobójstwa jednego z uczni. Ta krwawa tragedia jest zapowiedzią zmian na świecie, w których uczestniczyć będzie 6 niezwiązanych ze sobą w żaden sposób dziewczyn. W noc, kiedy księżyc przybiera krwawą barwę wszystkie spotykają się i dowiadują o tym, że są Wybrańcami, którzy mają wygrać ze Złem. W przeciwnym bądź razie cała ludzkość będzie zagrożona. Z czasem dowiadują się, że chłopak, który popełnił samobójstwo był jednym z Wybrańców. Po kolei zaczynają umierać kolejne osoby z Kręgu.

Książka ta to niby nic. Po krótkim streszczeniu wydaje się być taka, jak wszystkie inne, czyli niezbyt ciekawa. Tak też myślałam na samym początku, lecz od pierwszego rozdziału, nie mogłam być rozczarowana. Jeśli ktoś lubi dreszczowce, mnóstwo tajemnic oraz stopniowe rozwijanie się akcji, to pozycja ta powinna być dla niego interesująca. Nie raz wieczorem przestawałam ją czytać, z powodu na to, że nie potrafiłabym potem zasnąć i śniłyby mi się koszmary. Nie wiem czemu, ale powieść ta przypomina mi w małym stopniu serial/komiks pt. „W.I.T.C.H. Czarodziejki”. Tylko, że to jest bardziej krwawe i ciekawe. Nastolatki przedstawione w tej książce mają zwyczajne problemy – miłosne, rodzinne i szkolne. Dochodzi do tego obowiązek uratowania świata. 

Jest to ciekawie napisana powieść o dobrze przemyślanej fabule. Styl autorów sprawia, że książkę szybko się czyta. Jest to pierwsza część trylogii. Z pewnością mogę powiedzieć, że pierwsza część przekonała mnie do przeczytania kolejnych i zebrania całej kolekcji na półkę u siebie w domu.