Szukaj

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

sobota, 30 marca 2013

Cristina Sánchez-Andrade, "Coco".

Autor: Cristina Sánchez-Andrade
Tytuł: "Coco"
Gatunek: biografia
Ilość stron: 302
Ocena: 7/10

Coco Chanel stworzyła ponadczasowe ubrania, które zawsze wyróżniały się swoją prostotą. Jej mottem przewodnim w tworzeniu kolekcji ubrań było: nie pokazuj wiele, pobudzaj wyobraźnię swoim strojem. W powieści jej życie zostały przedstawione jak opowieść o fikcyjnym bohaterze. Mało jest tu napomknięć o tworzeniu kolekcji, raczej o podróżach oraz osobach jakie spotykała. Nie ma w niej na przykład żadnego wtrącenia na temat perfum. Książka jest bardzo dobrą pozycją, jeśli ktoś chciał poznać to, co czuła Coco, czemu zachowywała się tak, a nie inaczej w życiu według autorki książki. Nie można powiedzieć o tym, że zostały tutaj przedstawione fakty, jakich nie odkryto na temat Chanel. 

Książkę bardzo przyjemnie i szybko się czyta. Czasami zastanawiałam się, czy to aby na pewno biografia Coco Chanel, a nie zwykła opowieść o tym jak wyglądało jej życie i jakie (hipotetycznie) mogły towarzyszyć jej uczucia. Wiadomo, występują tutaj fakty jak poznanie Boy'a ,czy przyjaźń z Misią, lecz reszta wydaje się być fikcją literacką. Na szczęście mam jeszcze jedną powieść biograficzną, w której przedstawione zostały jedynie prawdziwe wydarzenia i dialogi, jakie miały miejsce naprawdę, bo nie wiem co bym zrobiła, gdybym miała się oprzeć na tej książce w trakcie matury ustnej  z polskiego. 

Bardzo podobało mi się to, że Coco Chanel została tutaj przedstawiona jako osoba, która starała się być twarda w życiu, lecz tak naprawdę w środku była bardzo bojaźliwa. Niestety jej życie nie było usłane różami i wszystko co miała, uzyskała ciężką pracą.

Cristina Sánchez-Andrade opisała całej jej życie, od wczesnych dziecięcych lat spędzanych w sierocińcu, po pierwsze sukcesy, do przerwania pracy przez I-szą Wojnę Światową, jej powiązania z Niemcami oraz ostatnimi przedstawicielami rodziny carskiej.

W powieści przeszkadzało mi chyba najbardziej właśnie to wplątanie fikcji literackiej, bo potrzebowałam czegoś (w większości) opartego na faktach. Pod każdym innym aspektem jak najbardziej polecam wszystkim wielbicielkom jej stylu oraz perfum. 

wtorek, 26 marca 2013

George Bidwell, "Bunt długich spódnic".

Autor: George Bidwell
Tytuł: "Bunt długich spódnic"
Gatunek: biografia
Ilość stron: 227
Ocena: 7/10

Emelina Pankhurst w wieku młodzieńczym była dziewczynką, którą denerwowało to, że jej brat mógł rozrabiać, kiedy ona musiała być grzeczna. Można więc powiedzieć, że przez całe życie towarzyszyła jej idea wyzwolenia kobiet spod władzy mężczyzny. Denerwowały ją reguły, które nanosiła płeć brzydka na swoje "towarzyszki życia". Pomimo lęku przed przemówieniami wobec tłumów, miała ona niezaprzeczalny magnetyzm osobowości, dzięki któremu ludzie potrafili zrobić dla niej wszystko. Tak więc po śmierci męża założyła stowarzyszenie kobiet walczących o prawa wyborcze. Liczyło się to oczywiście z poświęceniami. Jej dzieci nie zaznały nigdy matczynego ciepła. Jednakże dzięki swej ofierze, wiele kobiet dostało prawa, o które walczyły przez dziesiątki lat.

Jestem już po lekturze jednej książki autorstwa George'a Bidwella i muszę przyznać, że ta w porównaniu z poprzednią okazała się słaba. Spowodował to prawdopodobnie natłok dat oraz skupienie się bardziej na działalności organizacji stworzonej przez Emelinę, Unii, niż jej uczuciach oraz problemach jej, jako jednostki. Kolejnym aspektem jest to, że odpychała mnie od głównej bohaterki kierowała idea rządów autorytarnych. Początkowo chodziło jej przede wszystkim o to, aby kobiety dostały prawa wyborcze, lecz z czasem stała się fanatyczką, za którą podążały tłumy - ta rola za bardzo jej się spodobała. Dlatego też, gdy mogła dostać to, o co zabiegała przez lata kosztem "poddania się" Unii, zrezygnowała z sojuszu z rządem i rozpoczęła burzliwe manifestacje.

Język jak zwykle jest całkiem przyzwoity. Książkę dosyć szybko się czyta. Każdy znajdzie w niej wiele ciekawostek na temat tego, jak funkcjonował rząd na przełomie XIX/ XX wieku. W jaki sposób zapobiegano manifestacjom, jak one się organizowały, itp. Dowiedziałam się na przykład, że Winston Churchill był przeciwnikiem emancypacji.

Troszkę o feminizmie i emancypacji.
Jako, że jestem dosyć zorientowana w tym temacie mogę przedstawić kilka wiadomości na temat emancypacji i feminizmu. 

Definicja.
Emancypacja - jest to wyzwolenie się spod protektoratu/ uzyskanie własnych praw np. wyborczych.
Feminizm - jest to ruch społeczny/ ideologia dążąca do równouprawnienia kobiet.

Różnicę pomiędzy feminizmem a emancypacją podam na przykładzie pracy:
Kobiety chcą dostać prawo do pracowania w sklepach. <- emancypacja
Kobiety chcą dostać prawo do pracowania w sklepach i posiadania zarobków w tym zawodzie, takich samych jak mężczyźni. <- feminizm

Feminizm to nienawiść do mężczyzn. (Błąd!!!!!)
Feminizm nie jest ideologią, według której jej wyznawczynie nienawidzą mężczyzn, bo wtedy John Stuart Mill (feminista) miałby nienawidzić siebie samego. Logiczne? Nie!
Oczywiście są skrajne odłamy feminizmu, które cechują się tym, lecz nie o skrajność nam chodzi.
Nienawiść do mężczyzn = mizoandria. Nienawiść do kobiet = mizoginizm. 

sobota, 16 marca 2013

Bolesław Prus, "Emancypantki".

Autor: Bolesław Prus
Tytuł: "Emancypantki"
Gatunek: obyczajowa/dramat
Ilość stron: 521
Ocena: 7/10

Opowieść o losach pani Latter, właścicielce pensji w Warszawie oraz jej podopiecznej Madzi, składa się ona z dwóch tomów. W pierwszym tomie akcja skupia się na życiu pani Latter, jej początkach jako właścicielki pensji do czasów problemów finansowych, coraz bardziej uciążliwych. Jest ona jedną z pierwszych kobiet, które same na siebie zarabiały i potrafiły się utrzymać. Niestety z powodu przyzwyczajonych do luksusu dzieci (20-letnich już, ciągle żyjących na utrzymaniu matki), które nie potrafiły być oszczędne, pani Latter z trudem wiąże koniec z końcem. Do tego jej pensja nie cieszy się takim powodzeniem, jak na początku, bo ludzie szukają tańszych i bardziej nowoczesnych. W drugim tomie Madzia, podopieczna i zarazem później wychowawczyni dziewcząt na pensji, wyrusza z powrotem do miasta rodzinnego, gdzie panuje istne targowisko próżności. Nikt nie rozmawia z kimś, kto jest niższy klasowo lub zajmuje się pracami, które należą do obowiązków służby. Młoda dziewczyna swoim przyjazdem wprowadza zamęt, z powodu na robienie rzeczy wbrew panującym konwenansom, jak zorganizowanie koncertu dla dwójki biednych artystów, który nie przystoi córce poważanego w mieście lekarza.

Powieść Prusa bardzo szybko i przyjemnie się czyta. Te dwa tomy, można czytać oddzielnie z pominięciem jednego z nich, bo mówią o zupełnie różnych rzeczach. Bolesław Prus był przeciwnikiem emancypacji, mówił on, że jeśli jest naprawdę konieczna, to się na nią w ostateczności zgadza. Właśnie w "Emancypantkach" możemy zobaczyć, co zdaniem Prusa działoby się z kobietami, które chciałyby się wyzwolić, robić coś wbrew utartym schematom- mianowicie, że czeka je niepowodzenie, nie tylko na polu zawodowym, ale również prywatnym (rodzinnym). Jak to zawsze w przypadku autora "Lalki" bywa, powieść nie jest jednowątkowa. Ukazywane są w niej, jak w "Lalce" problemy z jakimi powinno się zmierzyć społeczeństwo - nie jest to jedynie o emancypacji, ale także różnicach klasowych, które poróżniają ludzi i wielu innych.

Bohaterowie "Emancypantek" są różni. Znalazłam swoją ulubioną, niestety zaraz po jej wyjeździe za granicę, wątek z nią się urwał (mówię o pannie Solskiej). Główna bohaterka drugiego tomu (Madzia), czasami mnie irytowała swoim zachowaniem, bo ciągle zmieniała zdanie i zachowywała się jakby wiecznie była w chmurach i nie myślała o rzeczywistości. Pomimo tego, że była bardzo serdeczną, opiekuńczą i pomocną osobą, nie potrafiła się odnaleźć w otaczającym ją świecie. Pani Latter natomiast zdobyła moją sympatię, z powodu na dramatyzm swojego życia - robiła wszystko, żeby jej dzieci miały się dobrze, lecz one tego nie doceniały. Jednakże przez zacofanie, nieprzystosowywanie się do nowych sytuacji, troszeczkę mnie od siebie odstręczyła. Niesamowita była natomiast pani Howard, która uważała się za emancypantkę, lecz kończyło się to na pisanych przez nią traktatach, bo gdy dziewczyny chodziły na schadzki z mężczyznami, była wielce oburzona. Taka z niej była właśnie kobieta wyzwolona.

Denerwującym faktem jest to, iż powieść ma 4 tomy. Ja w swoim wydaniu miałam tylko dwa, co dziwne, myślałam, że właśnie tylko tyle ma być. Ech, cóż... Nie wypowiadam się na ten temat. W każdym razie doszłam do momentu, kiedy Madzia wyjeżdża z powrotem do Warszawy. 

Powieść jak już mówiłam na początku, czyta się całkiem dobrze. Chciałam ten utwór wziąć do swojej prezentacji maturalnej, ale bardziej niż z tematyką dotyczącą emancypacji kobiet, związany jest z tematyką problemów społecznych. Niewątpliwie emancypacja była jednym z nich. A ja potrzebuję czegoś bardziej wyrazistego, co nie oznacza, że nie znajdują się tam przykłady wyzwolenia kobiet. Są one zobrazowane, lecz raczej prześmiewczo - panna Howard jako karykatura emancypantki, pani Latter nie sprawdzająca się na stanowisku kierowniczym oraz Madzia, kobieta nie z tej planety, która chciałaby coś zmienić, ale nie wie co i nie wie jak.
  

środa, 13 marca 2013

Cecily Von Ziegesar, "Nikt nie robi tego lepiej. Plotkara 7".

Autor: Cecily Von Ziegesar
Tytuł:  "Nikt nie robi tego lepiej. Plotkara 7"
Gatunek: młodzieżowa
Ilość stron: 247
Ocena: 7/10
Cykl: Plotkara

Blair, Serena, Chuck, Dan i reszta śmietanki towarzyskiej Manhattanu powoli szykuje się do wyboru swoich przyszłych uczelni. Niestety wybór mają tylko wybrani. Taka na przykład Blair dwoi się i troi, żeby tylko zostać przyjętą do Yale, a Serena jedynie roztaczając swój urok, juz ma zaproszenie do wszystkich prestiżowych szkół wyższych. W tym wymarzoną swej najlepszej przyjaciółki. Nowy konflikt jak na razie wisi tylko w powietrzu, do czasu, kiedy Blair dowie się, o tym, że nie została przyjęta, a Serena tak i to od dawna lub wszystko ułoży się szczęśliwie i obie będą od jesieni w Yale. Cóż, wtedy strach się bać, bo pewnie jeszcze tysiąc razy naprzemiennie to się pokłócą i to będą spędzać razem czas sącząc martini nad basenem w trakcie wakacji.

Możecie się śmiać lub nie, ale aktualnie czytam wszystko to czego nie mam lub to co mam, tylko okazuje się w trakcie lektury, że jednak nie wykorzystam -,-. Nie ma to jak matura. Jednym zdaniem. Tyle o mnie, a teraz o książce. O ile jestem wielką fanką serialu, o tyle książkę przeczytałam tylko jedną, no tak dokładniej dwie z serii, bo kiedyś pożyczyła mi jedną koleżanka w gimnazjum.
 
Ogólnie lubię takie młodzieżowe czytadła, w których wszyscy się upalają, chodzą w markowych ciuchach i jedynym ich zmartwieniem jest to, z kim spędzili ostatnią noc, czy chcieliby spędzić jeszcze jedną, w co się ubrać oraz  na jaką imprezę pójść w przyszłym tygodniu. Nawet "biedacy" według słownika Manhattańskiej elity żyją ponad to, co my mamy w Polsce, dlatego fajnie przenieść się winne realia i życie. Jednakże najlepiej  nie myśleć co by było gdyby takie życie przytrafiło się nam, zwykłym śmiertelnikom, a może w przypadku niektórych z Was już tak jest?
 
O książce - więcej - stwierdziłam, że nie będę karała książki za to, że zajmuje się nią nieodpowiedni personel i wyłowiłam ponad 20 błędów, składających się z samych literówek lub braku przyimków, przedimków, spójników, etc. Nie, Chuck w tej książce nie występuje, oprócz kilku zdań na temat tego, jak to chodzi po jachcie z wydepilowaną klatą i jest wielkim fanem zakupów. I tak Blair ciągle jest z tym nieudacznikiem Nate'm i tak znowu się kłócą i wracają do siebie. Dan robi wielką karierę jako rockman, zyskuje na tym bardzo Jenny. Jak? Chodzi na imprezy organizowane przez jego zespół, aż wreszcie sama zyskuje sławę. Już nie tylko przez kontakty z Sereną. Vanessa jak zwykle wszędzie odchodzi od normy, w tym w poszukiwaniu współlokatora do mieszkania. Spotyka samych dziwaków, aż wreszcie zamieszkuje, z Tą Której Imienia Nie Wolno Wymawiać. Przekonajcie się sami. Czyta się bajecznie, lektura niezbyt długa, taka na tydzień jeżdżenia w autobusie przez 20 minut.

czwartek, 7 marca 2013

Film: "Dziewczyna w czerwonej pelerynie".

Tytuł: "Dziewczyna w czerwonej pelerynie"
Reżyser: Catherine Hardwicke
Scenariusz: David Johnson
Rok: 2011
Gatunek: fantasy, horror
Obsada: Amadna Seyfried, Gary Oldman, Virginia Madsen
Ocena: 7/10

Młoda dziewczyna Valerie jest zakochana w Peterze, lecz zaręczona z Henrym. Pewnego dnia jej siostra zostaje zabita przez wilkołaka. W krótkim odstępie czasu zostają zabite kolejne osoby. Dlatego do wioski Daggerhorn przyjeżdża Solmon, którego żona była potwornym monstrum. Zabił ją, aby ocalić córki. Mężczyzna przyjeżdża ostrzec, że wilkołaka powinni poszukiwać pomiędzy sobą. W trakcie kolejnego napadu potwora na wioskę, nawiązuje on kontakt z Valerie. Okazuje się, że potrafi z nim rozmawiać. Solmon wykorzystuje to i postanawia zrobić z dziewczyny wabik na wilkołaka. 

Jako, że ostatnimi czasy mam ochotę na oglądanie wszelkiego rodzaju adaptacji baśni po zobaczeniu serialu "Dawno, dawno temu". Ta jest całkiem niezła. Na pewno reprezentuje sobą świeże spojrzenie na historię kilka razy już przerobioną. Najbardziej spodobało mi się to, w jaki sposób dziewczyna dostała swój czerwony kaptur.  Oczywiście jak w każdym filmie, nie mogło zabraknąć motywu romansu i tego, że dwaj mężczyźni kochali ją, ona była wierna jednemu.

Bardzo spodobało mi się to, że tutaj nie było oklepanego wilka, a wilkołak oraz wilkołackie dziedzictwo przekazywane z pokolenia na pokolenie. Do samego końca nie potrafiłam się domyślić kto nim był! A to akurat uznaję za wielki plus tego filmu. Szczerze mówiąc, jeśli chodzi o efekty i scenografię, nie zawiodłam się. 

Trochę przeraził mnie fakt, że Catherine Hardwicke, oceniona przeze mnie przez pryzmat "Zmierzchu", była reżyserem. Nie można zaprzeczyć. Klimat w obydwóch filmach był bardzo podobny. Przynajmniej jeśli chodzi o rozpoczęcie i zakończenie. Gra aktorska jak dla mnie była w porządku. Mogę z czystym sumieniem przyznać, że nie zaszkodziła w żaden sposób filmowi, ale też go w jakiś sposób nie ulepszyła.  

Bardzo lubię tego rodzaju filmy, dlatego nawet jeżeli byłaby to największa szmira świata i tak bym go Wam poleciła, bo jest to dla mnie swego rodzaju powrót do lat dziecięcych, ale w bardziej interesujący, nieoklepany sposób. Zawsze uwielbiam zgadywać w trakcie oglądania, jak będzie toczyła się akcja i w jaki sposób jakie elementy ulegną zmianie. 

wtorek, 5 marca 2013

Ally Carter, "Powiedziałabym ci, że cię kocham, ale... ".

Autor: Ally Carter
Tytuł: "Powiedziałabym ci, że cię kocham, ale... "
Gatunek: młodzieżowa/ przygodowa/ romans
Ilość stron: 269
Ocena: 6/10
Cykl: "Dziewczyny z Akademii Gallagher"

Cameron Morgan nie jest zwykłą szesnastolatką. Wraz ze swoimi przyjaciółkami uczęszcza do najlepszej szkoły dla szpiegów płci żeńskiej - Akademii Gallagher. Uczą się w niej łamać kody, posługiwania się wieloma językami, sztuk walki oraz wiadomości o krajach. W tym roku dziewczyny mają pierwsze zajęcia z szpiegostwa w terenie z nowym nauczycielem, Solomonem. Dodatkowo same sobie organizują akcję, którą jest bliższe poznanie Josha, chłopaka, w którym zakochała się Cameron. W pewnym momencie będzie ona musiała wybrać pomiędzy miłością, a przyszłą karierą szpiega światowej sławy.

Książka jest warta polecenia, jednakże do przeczytania tylko pierwszych stu paru stron, dla tych, którzy chcieliby poczytać o zajęciach dla szpiegów, różnych gadżetach, czy też nauczycielach - dawnych agentów CIA, MI6. Kolejne rozdziały są o tym, jak główna bohaterka zakochuje się w Joshu i robi wszystko, żeby się z nim jak najczęściej spotykać. Pomagają jej w tym oczywiście przyjaciółki.

Powieść bardzo szybko się czyta i gdyby nie to, że nagle "zakwitł" ten romans i pózniej cała akcja skupiła się tylko na nim, stwierdzam, że byłaby to jedna z najbardziej przebojowych książek dla nastolatek, z jakimi kiedykolwiek miałabym styczność. Jako, że niestety, miłość i literatura młodzieżowa to para nierozłączna, przez ostatnie 100 stron czytałam, żeby po prostu wiedzieć jak się wszystko skończy. No i koniec nie był zaskakujący. Tak, wszystko kończy się szczęśliwie. Ja nie jestem fanką takich typowych zakończeń, dlatego niezbyt byłam zadowolona z takiego obrotu sprawy. 

Najbardziej jednakże rozbrajała mnie ogromna ilość błędów w druku. Jeszcze się z taką nie zderzyłam. O ile język był pierwszorzędny, o tyle błędy i to na okładce: "Powiedziałabym, że cię kocham ale". Patrzeć na to nie mogę! Niestety zawartość też trochę kuleje i osoby, które chcąc nie chcąc zwracają na to uwagę muszą to po prostu jakoś znieść. Ogólnie rzecz biorąc, książkę oceniłabym wyżej o 1, ale z powodu natłoku literówek, braku kropek i tej okładki. (Nie wyglądałby ładniej: "Powiedziałabym Ci, że Cię kocham, ale... "?).

niedziela, 3 marca 2013

Eliza Orzeszkowa, "Marta".

Autor: Eliza Orzeszkowa
Tytuł: "Marta"
Gatunek: dramat
Ilość stron: 249
Ocena: 7/10

Młoda kobieta - Marta, w wieku dwudziestu pięciu lat zostaje wdową. Po śmierci męża wraz z czteroletnią córką przenosi się z bardzo dobrze urządzonego mieszkania, do małego pokoju na ul. Piwnej. Po kilku tygodniach zaczyna jej brakować pieniędzy na utrzymanie, dlatego też idzie do biura informacji dla nauczycieli i nauczycielek, gdzie dostaje ofertę pracy jako nauczycielka języka francuskiego. Szybko okazuje się, że jej podopieczna o wiele lepiej dysponuje językiem obcym niż młoda wdówka, dlatego też odchodzi ona z pracy. W trakcie poszukiwań innych zajęć, dzięki którym mogłaby zapewnić przetrwanie sobie i córce, okazuje się, że nie posiada gruntownych wiadomości na żadnym polu. To czym mogła zachwycać innych na salonach, czy w gronie rodzinnym, okazuje się niewystarczające do podjęcia jakiegokolwiek zawodu. Natomiast, gdy mogłaby wykonywać dane zajęcie, nikt nie chce dać jej posady, ponieważ jest kobietą, co więcej kobietą kiedyś zamożną, teraz na skraju ubóstwa.

Książkę o dziwo, pomimo jak zwykle troszkę niezbyt przyjemnego języka Elizy Orzeszkowej bardzo szybko się czyta. W powieści zostają przedstawione realia kobiet ze sfery wyższej, które nagle zostają bez grosza przy duszy. Marta, tytułowa bohaterka, choć ma umiejętności okazują się one niewystarczające do zrobienia wyrazistej konkurencji mężczyznom. Z każdym dniem przekonuje się coraz bardziej, jak trudno kobiecie bez gruntownego wykształcenia zdobyć jakikolwiek zarobek. W trakcie gdy doznaje wielu porażek oraz przekonuje się o tym, jak świat jest okrutny dla przedstawicielek płci żeńskiej spotyka się z dwoma kobietami, które poradziły sobie z problemami życia codziennego. Jedna, dzięki temu, że przez całe życie jej rodzice posyłali ją na lekcje szycia została szwaczką i teraz utrzymuje całą rodzinę - schorowanego ojca, matkę oraz rodzeństwo. Druga natomiast po tym, jak w błyskawicznym tempie straciła wszystko, stała się kochanką, w celu prowadzenia dostatniego życia. Zaproponowała jej ona ten sam sposób zarobku na życie. Marta, posiadająca swoją godność, nie zgodziła się.

Najbardziej przerażającym aspektem tej powieści jest właśnie owa nierówność płci, o której zwalczenie kobiety tak długo walczyły. Mężczyźni, nie ważne jakie posiadaliby wykształcenie, mogliby nawet nie mieć żadnej wiedzy ani umiejętności, jednakże znaleźliby dla siebie stanowisko. Natomiast kobieta, jeśli nie posiadała gruntownego wykształcenia w wybranych (!) dziedzinach, bo nie mogła się zajmować wszystkim, czym tylko chciała, była odsyłana z kwitkiem, jak Marta. W powieści tej zostały pokazane osoby, które chciałyby zmienić jej sytuację, w jakiś sposób jej pomóc, lecz przez szeroko pojęte konwenanse, nie mogły tego robić, nie chcąc narażać się na utratę klienteli. 

Ciekawym epizodem w powieści była rozmowa dwóch mężczyzn w sklepie z książkami, gdzie jeden mówił o tym, że kobiety są jedynie po to, żeby ładnie się prezentowały i były ozdobą mężczyzny. Płeć żeńska w XIX w. jest traktowana przedmiotowo. Do płci męskiej należy decydowanie o jej losie. I o ile, gdy mężczyzna bałamuci kobiety, nawiązuje mnóstwo romansów, jest wielce poważany, o tyle płeć piękna po takim uczynku posiada złą reputację i nie cieszy się szacunkiem innych. 

Mnie książka bardzo się podobała, ponieważ żywo interesuję się tym, jak wyglądało życie kobiet kiedyś, jak przedstawicielki płci żeńskiej dochodziły do swoich praw. Nie można im odmówić odwagi, wręcz przeciwnie. Patrząc teraz na nasze czasy, stwierdzam, że nadal mamy takie same typy ludzi - tych, którzy chcą coś osiągnąć zgodnie ze swoimi przekonaniami oraz tacy, którzy idą na łatwiznę. O powieści na zakończenie mogę powiedzieć, że do samego końca kibicowałam Marcie, żeby wszystko się dobrze skończyło. Niestety, obyło się bez szczęśliwego zakończenia, w celu uprzytomnienia kobietom, żeby miały dla siebie szacunek i jak najszerszą edukację, bo nigdy nie wiadomo, jak  potoczy się ich los. 

sobota, 2 marca 2013

Katarzyna Szumlewicz, "Emancypacja przez wychowanie, czyli edukacja do wolności równości i szczęścia".

Autor: Katarzyna Szumlewicz
Tytuł: "Emancypacja przez wychowanie, czyli edukacja do wolności równości i szczęścia"
Gatunek: naukowa, popularnonaukowa
Ilość stron: 380
Ocena: 4/10

Książka ta jest poświęcona doktrynom filozoficznym dotyczącym wychowania oraz jego przemian. Głównie opiera się na epoce oświecenia. Autorka książki omawia traktaty Kanta, Johana Stuarta Milla, Fouriera, Owena i mało znaną Wollstonecraft oraz komentuje je. Dzięki tej pozycji na pewno dowiemy się trochę więcej o filozofach i ich ideologiach. Ponadto to, w jaki sposób było ukształtowane społeczeństwo pod względem nauczania. Większość ludności nie posiadała w tamtych czasach możliwości zdobycia wykształcenia, dlatego przez znaczną część traktatów przemawiała idea bezpłatnej nauki obejmującej wszystkich, bez względu na klasę społeczną. W minimalnym stopniu książka podejmuje temat zależności płci żeńskiej od męskiej oraz w jaki sposób i w jakich obszarach starano się to zmienić (czyt. wyzwolić kobiety).

Moje pierwsze wrażenie dotyczące tej książki było bardzo mylne. Nie powiem, kupiłam tę książkę bez przeglądania, bo uważałam, że tytuł, jak i okładka stanowią o jej zawartości, czyli emancypacji kobiet. Niestety, nic bardziej mylnego. Już w samym wstępie było jasno przedstawione, że to nie książka o emancypacji kobiet, a ideach wychowania, uchodzących za nowoczesne w oświeceniu. Co za tym idzie, dotyczące wszelkiej maści filozofów, z którymi nigdy nie miałam większej styczności, aniżeli na lekcjach języka polskiego, omówionych do tego po macoszemu.

Jest to na pewno dobra pozycja dla tych, którzy chcą poszerzyć swoją wiedzę na temat filozofii, jako takiej oraz zobaczyć w jaki sposób, to co jest dla nas teraz oczywiste (wychowanie oraz sposób w jaki przebiega), wyglądało w trakcie "formowania swojego kształtu". Język autorki jest jak najbardziej składny, lecz nie można zapominać o tym, że posiada ona stopień naukowy doktora i czasami będziemy mieli styczność z bardziej wyszukanym słownictwem. 

Temat książki, czyli to co wszystkich interesuje zapewne najbardziej. W pierwszym rozdziale został omówiony między innymi "Emil" Rousseau, w którym filozof zakładał, że młody człowiek powinien ukształtować najpierw swój światopogląd, nim wybierze wiarę do jakiej chce przynależeć. Natomiast kobieta z góry ma przyjmować wiarę od swoich rodziców. Ciekawym aspektem była też omówiona relacja między mężczyzną właśnie, a kobietą przez pierwszych feministów i feministki. Kobieta przedstawiona została jako uzależniona od mężczyzny. Miała mu się w pełni oddawać, być posłuszna i nigdy sprzeciwiać przeciwko jego woli. Próbowano to, oczywiście obalić w różnoraki sposób i w pod różnymi aspektami. Najważniejszym było pozwolenie kobiecie na praktykę zawodową wynagradzaną tak sam jak praca mężczyzny. Okazuje się, że właśnie dlatego większość mężczyzn obawiała się emancypacji - żeby nie stracić swojej pozycji w domu, jako tego, od którego wszystko zależy. 

Najciekawszym punktem, dla którego tę książkę powinno się przeczytać jest omawiana tutaj ideologia Fouriera - był on socjalistą utopijnym. Chciał, aby szkoły były koedukacyjne, kobiety i mężczyźni do 15 roku życia ubierali się tak samo. Po 15 roku życia uważano ich za dojrzałych na tle seksualnym, psychicznym i fizycznym. Wtedy to dopuszczał on (filozof) do nieograniczonej ilości stosunków seksualnych. Chciał, aby w szkołach nie było żadnych zakamarków, miejsc intymnych, wszystko miało się sprowadzać do rzeczy publicznej (!). Nie mogę powiedzieć, w niektórych momentach pojawiał się uśmieszek na mojej twarzy w trakcie czytania, z powodu niektórych absurdalności przedstawianych systemów. 

Gdyby nie to, że książka nie spełniła moich początkowych oczekiwań, prawdopodobnie oceniłabym ją wyżej. Możliwe, że nawet na 6, lecz z powodu zawodu i wydatku, jaki mnie kosztowała, ocena zeszła o dwa punkty w dół.